Searching...
środa, 22 sierpnia 2012

Prawo głosu, czyli instrukcji czytania część druga

Do opisu moich pierwszych polskich wakacji zabierałam się jak pies do jeża.

Najpierw próbowałam delikatnie wybadać grunt, bo wiem, że to temat drażliwy.
Co prawda to mój blog i w imię wolności słowa mogę sobie na nim pisać, co mi się żywnie podoba, ale ... w swym oportuniźmie nie miałam zamiaru się nikomu narażać.
W końcu większość wpadających tu osób mieszka w Polsce.

 

Napisałam więc dwa wstępy i jeden przypis*.
Wszystkie skasowałam.
Zapętliłam się zupełnie w tych 'didaskaliach' i język mnie zabolał od ciągłego się weń gryzienia, stwierdziłam więc, że wyrzucę jednak z siebie to, co mi leżało na wątrobie z postanowieniem, że tłumaczyć się będę później.


Pokłóciłam się jednak z mamą.
Przedmiotem kłótni była moja rozmowa z sąsiadką (babką równą i klawą) na temat wakacji.
Rozmowa, którą mama bezczelnie podsłuchała udając, że pieli w ogródku (moja mama, która nienawidzi jakichkolwiek prac 'w ziemi'!).

W rozmowie grzecznie odpowiedziałam, jak mi minęły wakacje, dodając parę moich spostrzeżeń.
Nie, nie cytowałam z pamięci całego wpisu. Nie biadoliłam, nie mieszałam z błotem.
Po prostu wyraziłam swoje zdanie.
Koniec. Kropka.



Po rozmowie zostałam 'zawezwana na dywanik' i usłyszałam, że zdrowo przesadzam, bo wszystko krytykuję i nic mi się nie podoba. I że jej jest najzwyczajniej wstyd.
I że w ogóle, oj przestań, bo naprawdę ...

Tu nastąpiła przepychanka słowna, która miała na celu ustalenie czy prawie półwieczna baba, matka dzieciom, indywiduum i indywidualistka ma prawo mieć własne zdanie na temat osobistych wakacji (z mojej strony) oraz czy ma prawo je publicznie wyrażać, narażając mieszkającą w Polsce rodzinę na sąsiedzki ostracyzm (ze strony mamy).
Dalsza rozmowa nie toczyła się zbyt długo i zakończona została obopólnym fochem.
Mamy, która uważa, że ośmieszam ją w oczach sąsiadów i moim, bo poczułam się jak na spotkaniu z politrukiem, który nie tylko kontrolował moje wypowiedzi, ale też sposób myślenia.

I stwierdziłam, że na razie muszę ochłonąć, że mi się nie chce prowadzić podobnych dyskusji pod moim wpisem ...

***

Społeczeństwo wielokulturowe, mimo (moim skromnym zdaniem) wielu zgrzytów i wad, ma jednakże mnóstwo pozytywnych aspektów. I nie tylko chodzi tu o szeroko rozumianą tolerancję, czy czerpanie inspiracji z innych kultur.
Różnorodność tradycji, zwyczajów, kuchni, religii powoduje ukształtowanie się potężnego MECHANIZMU WERYFIKACJI.

Mieszkańcy Londynu, Nowego Jorku czy Sydney mają właściwie do wyboru dwie opcje: zaakceptować i polubić inność lub zacisnąć zęby i ignorować inność.
Niezależnie od tego, jakiego wyboru dokonają, ich poglądy są non-stop weryfikowane.
Przez życie.
Przez zdarzenia, sytuacje, napotykanych ludzi.

W społeczeństwach wielokulturowych nie istnienieje status quo.
Emigranci - czy ktoś tego chce, czy nie - wytyczają pewien rytm.
Narzucają niebywałe tempo zmian.
Wymuszają rozwiązania, o których wcześniej nikt z tubylców by nie pomyślał.
Czasami zmiany te postępują lawinowo i wymykają się spod kontroli.

Częściej jednak otwierają nieznane przejścia na skróty, furtki, które bez owego mechanizmu weryfikacji były jeszcze długo zamknięte na podrdzewiały skobel.

Inaczej ma się sprawa ze społeczeństwami 'homogenicznymi'.
Tam pewne zmiany zachodzą dużo wolniej, bo po pierwsze jest na nie mniejsze zapotrzebowanie, a po drugie istnieje dużo większe społeczne przyzwolenie na zachowania gdzie indziej zupełnie nieakceptowalne.
Dla takich krajów - a zaliczam do nich Polskę - częstym źródłem/ inicjatorem zmian są ludzie, którzy mieszkali i pracowali za granicą, i którzy mogli spojrzeć na pewne zagadnienia z innej perspektywy, nabrać dystansu, poczynić różne obserwacje, nabrać innych nawyków.


Niestety często jednak takie osoby - mam wrażenie (tym bardziej, że sama tak myśłałam; patrz 'Angelky') - są traktowane jako wróg publiczny numer jeden.

W Anglii, gdy szkoły stopniowo zaczęły się zapełniać muzułmanami obchodzącymi ramadan i niejedzącymi wieprzowiny, hindusami obchodzącymi diwali i niejedzącymi wołowiny, Chińczykami obchodzącymi nowy rok w styczniu i niejedzącymi Bóg wie czego tam i milionem innych grup etnicznych - trzeba było ten 'problem' rozwiązać.

Nikt się nie oburzał, że skoro Anglia jest jednym z najbardziej znanych producentów wołowiny to 'jacyśtam hindusi' nie będą nam dyktować, co podawać dzieciom na obiad.
Kiedy badania wykazały, że dziećmi robiącymi najmniejszy postęp w nauce są chłopcy z afrykańskich rodzin (w dużej mierze ze względu na przyzwolenie tamtejszych społeczeństw na wychowywanie 'leniwych paniczyków'), rząd angielski opracował program, mający na celu motywowanie dzieci z tej grupy społecznej.
Gdy Anglię zalała fala emigrantów z Polski, szkoły zaczęły zatrudniać Polki na stanowiskach nauczycieli czy asystentów, by rozwiązać problem klas, w których 1/3 dzieci nie mówiła ani słowa po angielsku.

Takie zmiany nie zachodziły tylko na poziomie szkolnictwa, rzecz jasna.
Wpłynęły one m. in. na uchwalenie wielu ustaw mających na celu zapobieganie dyskryminacji. Zmieniły funkcjonownie całego społeczeństwa - choć wiadomo, że nie wszyscy tak łatwo na to przystali (stąd rosnąca popularność partii nacjonalistycznych :)).


W Polsce, gdzie nie ma 'emigranckiego' papierka lakmusowego, wszelkie słowa krytyczne - mam wrażenie - odbierane są bardzo emocjonalnie; jako osobisty atak na Rzeczypospolitą i jej obywateli.
Nie raz zetknęłam się z opinią typu: Jak mieszkasz za granicą, to się nie wypowiadaj, bo co ci do tego!


Ale dlaczego - pytam się - Polka mieszkająca w innym państwie, ale emocjonalnie, kulturowo, rodzinnie wciąż związana z Polską nie ma prawa mieć swojego zdania o kraju swojego pochodzenia?

Czy emigracja odbiera mi prawo do głosu?
Czy mam piać pieśni pochwalne tylko dlatego, że tu się urodziłam?
Czy mam przymykać oko i udawać, że mnie pewne rzeczy zupełnie, ale to zupełnie nie rażą?

Dlaczego jakakolwiek próba porównań, analiz i propozycji zmian traktowana jest jako atak albo świadectwo 'zaparcia się własnych korzeni'?

Tak wiem, są Polacy, którzy krytykują wszystkich i wszystko. Tak wiem, są różne sposoby przekazywania drażliwych kwestii. Ale musi chyba być gdzieś miejsce na dyskusję.
Na rzeczową dyskusję, a nie na emocjonalne przepychanki słowne.

Jeśli czytacie mój blog już od jakiegoś czasu i jeśli czytacie go na tyle wnikliwie, by spośród zawiłości moich wywodów, dygresji i dywagacji wszelakich wyczytać jaki jest mój stosunek do Polski, to wiecie, że jest on ... życzliwie-sentymentalny (uff, pół dnia myślałam jak to określić :)).

Nie zawsze czułam się tu jak chciane i planowane dziecko.
Nie zawsze czułam się akceptowana i wspierana.
Dlatego wyjechałam, pomachawszy grzecznie rączką.
Wyjechałam bez żalu, bez goryczy, bez palenia mostów.
Stwierdziłam, że skoro jest jak jest, to muszę stanąć na nogi gdzie indziej. Gdzieś, gdzie będę mogła lepiej wykorzystać swój potencjał (czy to robię, to sprawa dyskusujna, ale chwilowo pomińmy ten temat :))
Zawsze jednak dopingowałam Polsce i w miarę na bieżąco śledziłam zachodzące zmiany.
Nieobcy jest mi irracjonalny wstyd za wszystkie możliwe rodaków wybryki, jak i duma za polskie kiełbasy, Skłodowską i Chopina - czyli klasyczny misz-masz.
Niektórzy nazywają to psychozą dwubiegunową: mania wielkości połączona z kompleksem niższości :)
Reaguję nerwowo (żeby nie powiedzieć: histerycznie) na wszystkie niesprawiedliwe przejawy krytyki wobec Polski i Polaków, wkurzam się na ignorancję i brak podstawowej wiedzy o naszym kraju, złoszczę się, jak Polacy sami sobie psują opinię.
Głównie dlatego, że Polska nie jest mi obojętna i że życzę jej jak nalepiej.
(Tak samo zresztą reaguję na stronnicze i złośliwe nagadywanie na 'Angoli').


Nie chcę być 'zagramaniczną' ciotką fukającą na wszystko. Nie chcę być sąsiadką, która zamiast pochwalić wyremontowane mieszkanie wytyka niedociągnięcia. Nie twierdzę, że mam na wszystko receptę.

Ale mam wiele spotrzeżeń, refleksji i pomysłów.
Z pewnością po latach jest we mnie sporo 'Angelky', która widzi rzeczy z innej perspektywy.
Przenikanie się dwóch (?) kultur jest nieuchronne i prowadzi do zmiany sposobu myślenia.

Jeśli krytykuję, to raczej z nastawieniem: dlaczego ten polski potencjał jest niewykorzystany, niż stwierdzając jego brak.
Mam do tego prawo?
_____________________________________________________________________________
* Jak niektórzy skrzętnie zauważyli, przypisy mogą być równie ważne jak sama treść.
Przypisy nie każdy czyta - bo się trzeba oderwać od głównego wątku, bo przejść w inne miejsce, bo czasami wnoszą tylko 'kwestie formalne'.

Autor jednak często czuje potrzebę dodania wyjaśnień, które z trudem wpasowują się w tekst główny, bo albo go zaciemniają, albo najwyraźniej są nieco marginalne.
Niektórym mogą wydać się jednak ważne.

Przed opublikowaniem mojej rozprawki krytycznej - muszę, no muszę (ci tu wpadają od dłuższego czasu wiedzą, że lubię podrążyć temat :)) napisać parę słów wyjaśnienia.
Mój poprzedni wpis potoczył się swoim - skądinąnd bardzo ciekawym - torem.
Ja jednak nie chciałam się tym razem skupić na aspekcie zapominania języka po dłuższym pobycie za granicą (tak wiem, sama wplątałam tę nieszczęsną Basię Trzetrzelewską w główny nurt). Do tematu na pewno wrócę, bo to temat rzeka.

Dzisiaj jednak - tu pobiłam samego Tyrmanda :)) publikuję jedynie przypis i to do tekstu, który się jeszcze nie ukazał :)).


Tekst główny* musi sobie jeszcze poleżeć i pozwolić mi nabrać dystansu ...



* dodany po uleżeniu, czyli po trzech tygodniach do przeczytania TUTAJ



środa, 22 sierpnia 2012



2012/08/22 12:25:24
Przede wszystkim jesteś inteligentną kobietą i jako taka masz prawo, a kto wie, czy nie obowiązek, przyglądać się otaczającej rzeczywistości i mieć wlasne zdanie na temat tego, co widzisz. Zatem - jesli ktoś mówi, że nie powinnaś, bo korzenie, bo sentyment, czy cokolwiek - natychmiast zapomnij, że takie bzdury usłyszałaś. Polski patriotyzm zbyt często jest martyrologiczny. Mówić o Polsce tylko dobrze, kochac do krwi ostatniej, a jak nie to przyjdzie "prawdziwy Polak" i skutecznie cię wypunktuje. A dlaczego nie nauczymy się patriotycznie śmiać z samych siebie i czerpać z uwag osób, które są "na zewnątrz"? Bo kompleksy? Kompleksy leczy się tylko tak, jak się je nabywa - przez kontakt z innymi.
Natomiast pięknie uchwyciłaś zjawisko stosunku ludzi "w miejscu" do emigrantów. Co ciekawe, nie dotyczy to tylko ludzi, którzy mieszkają za granicą. Ja ten proces, o którym piszesz widzę w moim mieście, z którego ludzie wyjechali np do Warszawy.
I potwierdza to moją teorię, że tak jak wiedza, czy klasa człowieka nie mają adresu, tak też adresu nie posiada zaścianek umysłowy. Szkoda, że proporcje demograficzne są zdecydowanie na korzyść tego drugiego

2012/08/22 15:56:16
Berberysku, bardzo podobają mi się Twoje słowa. Szczególnie to o leczeniu kompleksów - to trafna uwaga, bo rzeczywiście aby się ich pozbyć, potrzebujemy innych ludzi, aby się w nich przejrzeć jak w lustrze, aby wysłuchać ich opinii i zobaczyć rzeczy z innej perspektywy.

Polacy potrafią się z siebie śmiać, ale jest to śmiech szyderczy, śmiech kabaretowy, śmiech w momentach niezrozumiałych dla innych nacji.

Ja sama często nie mam dystansu i czuję się odpowiedzialna za cały naród :)
Oskarżenia pod adresem polskich kiboli, złodzieje niemieckich samochodów czy 'Polaczki' grające w amerykańskich filmach tylko drobnych rzezimieszków czy wioskowych głupków - wszystko to biorę namiętnie do siebie.
Choć już co raz lepiej mi idzie dystansowanie się od tego.

Czytam teraz genialną książkę (którą zamierzam wkrótce zrecenzować na blogu i zadebiutować jako 'mól książkowy' :)) - napisaną przez Angielkę o Anglikach.
Poczucie humoru i wnikliwa analiza ziomków jest naprawdę godna polecenia.

Nie sądzę, że ktokolwiek z Wyspiarzy posądził ją o przynoszenie im wstydu, choć opisywane zachwania, zwyczaje, nawyki (jakżesz prawdziwe!) pokazują ich w świetle, hmmm, w najlepszym razie ironicznym.

Co ciekawe, moja sympatia dla tego narodu wzrasta z każdym przeczytanym rozdziałem :))

2012/08/22 20:12:22
A ja wyjechalam (mimo, ze to byla moja decyzja) z zalem i bolem, bo jednak ten paszport z pieczatka o "prawie jednokrotnego przekroczenia granicy PRL" parzyl i robil swoje, moze bardziej juz podswiadomie, ale zawsze.
Mialam tez taki okres, ze bronilam Polski przed wszelkimi innymi nacjami, a Ameryki przed Polakami:)) Wreszcie sobie odpuscilam, bo doszlam do wniosku, ze to tylko ode mnie zalezy czy do konca zycia pozostane "ofiara emigracji" lub szczesliwa Amerykanka polskiego pochodzenia. Wybralam druga wersje i zrobilam sobie z tego zabawe, ktora polega na tym, ze jak zrobie cos glupiego i widze zdziwienie w oczach otoczenia to mowie "no co jestem Polka, chyba nie spodziewacie sie po mnie rozumu" Podobnie jak zrobie cos madrego (zdarza mi sie) i widze podziw w oczach otoczenia to mowie "wiadomo ja z Polski!!" W jednym i drugim przypadku wybucham smiechem i sprawa zalatwiona.
W czasie moich pierwszych wakacji w Polsce (po 10 latach) moja mama tez sie oburzyla, bo uslyszala jak w czasie przyjecia rozmawialam z kolega, ktory przyjechal z Niemiec na temat Polakow "na obczyznie" i powiedzialam, ze w NYC opowiadaja kawaly o Polakach. Na co moja mama nie zdzierzyla i na caly glos powiedziala "mam nadzieje, ze sie z nich nie smiejesz".
No coz moja odpowiedz byla mniej wiecej taka "wlasnie, ze sie smieje, bo mam tylko dwie mozliwosci, albo sie smiac, bo kawal jest smieszny, albo plakac bo jest prawdziwy, ciagle sie jeszcze smieje".
Dawno juz przestalam odbierac wszystko personalnie, jestem odpowiedzialna tylko za siebie i z tym mam wystarczajaco duzo roboty;))
Kiedys na jakims forum jedna z mieszkajacych w Polsce pan napisala do mnie "to milo, ze reprezentujesz tam Polske" jakos to tak bylo w kontekscie jakiejs historii.
Natychmiast wyjasnilam, ze ja nie reprezentuje Polski.
Nie reprezentuje NIC, NIKOGO ani NICZEGO, reprezentuje sama siebie.
Nie jestem ani Polka, ani Amerykanka (chociaz de facto jestem i jedna i druga) nie jestem katoliczka (chociaz de facto jestem bo nie dokonalam aktu apostazji) nie jestem nikim ani niczym wiecej niz SOBA.
I tak mi jest bardzo dobrze, patrze, obserwuje, wyciagam wnioski, czasem kiwam glowa z politowaniem, czasem krzycze z zachwytu, ale to wszystko nie dotyczy mnie jestem tylko obsrwatorem.
Jak mi jeszcze cos przyjdzie do glowy to oczywiscie wroce;))

2012/08/23 00:40:17
Mądry post, rzeczowy, tylko czy mama go przeczyta? (może powinna, u mnie w rodzinie widać, że słowo pisane ma przodownictwo znaczne przed jakimikolwiek argumentami wypowiadanymi jakimkolwiek tonem - albo li tylko obronnym albo napastliwym. Papier* to papier - to słowo z korzeniami ;), a w dyskusji wiadomo - wlata i wylata)
Post, jak już mówiłam, bardzo. I nawet siem nie obraziłam, że nas zwyzywałaś od serków (homogenicznych ;)). No bo jeśli dobrze nam życzysz (i obowiązkowo do listy z Chopinem dopiszesz Kopernika i Lema... :)
Nie ma oczywiście sensu odpowiadać na te retoryczne pytania, czy masz prawo do własnego common sense i opinii, itd, wszystkie te mechanizmy weryfikacji, furtki - nie wiem, kim trzeba być, żeby się nie zgodzić.
Nie mniej (i tu być może nastąpi koniec naszej blogowej znajomości... hmm, bo zostanę przypisana do grupy nacjonalistycznej czy cuś) uważam, że emigracja nie powinna mieć prawa głosu w wyborach. Takich z urną :I Z całym szacunkiem, ale potem to tylko my tu mieszkamy i niestety ponosimy ich konsekwencje, a nie ktoś, kto za większą czy mniejszą wodą pójdzie do konsulatu i zrobi, co uważa za dobre na rodzinnych terenach z których, z takiego czy innego powodu, zwiał.
OMG, powiedziałam to.

2012/08/23 02:19:11
Wielkie brawa dla Krotochwili!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
ZAWSZE podkreslam, ze emigranci nie powinni glosowac. Moge sie wypowiedziec krytycznie na temat obslugi hotelu lub restauracji, bo takie prawo jako turysta mam i to nie tylko wzgledem Polski ale kazdego kraju czy nawet miasta jakie odwiedzam. Ale od glosowania emigrantom WARA!!! :)) Pisalam juz o tym w czasie ostatnich wyborow prezydenckich w PL. Zreszta ja jestem bezpieczna, ja nawet polskiego paszportu nie chce;)) Mimo to nie mam powodu zyczyc Polsce i Polakom zle, wiec zycze im dobrze:)

2012/08/23 09:15:43
Uważam, że jako dorosła i samodzielna kobieta, masz prawo mieć swoje zdanie na każdy temat i masz prawo do jego wypowiadania. I nikt (nawet rodzice czy inna rodzina) nie mają prawa Ci tego prawa ujmować. A wstyd, to - jak to mówią - jest kraść. No, ale sama to znam i wiem, że czasem rodzice traktują półwieczną córkę jak niedojrzałą dziewczynkę, która nie wie, co mówi. I nawet nie może wiedzieć, bo za mała jeszcze...
Tutaj (na blogu) też - uważam - tłumaczyć się ze swoich spostrzeżeń i wniosków nie musisz. Są Twoje. Subiektywne (bo inne być nie mogą), ale Twoje. Można z nimi dyskutować, ale odbierać Ci prawo do ich wygłaszania/opisywania? Nigdy.

2012/08/23 10:26:02
@ Stardust, ja jeszcze chyba nie osiągnęłam takiego stanu umysłu (lub amerykańskiego luzu :)) - wciąż się czuję reprezentantem Polski i wciąż biorę wszystko (no, prawie wszystko, bo jak mówiałam - powoli to ewoluuje) bardzo osobiście.
Może za parę lat mi przejdzie ...

@ Inwentaryzacjo, eee tam zaraz koniec przyjaźni! Ja się tak łatwo nie obrażam, szczególnie że ... sama od pewnego czasu nie głosuję :)) (co również spotkało się ze świętym oburzeniem ze strony obojga rodziców).
Jeśli chodzi o prawo do głosowania w wykonaniu emigrantów, to niestety nie jest to taka prosta sprawa, bo po pierwsze część osób chce wrócić i wie że wróci - głosują więc na Polskę przyszłości. Część osób ma wciąż ekonomiczne powiązania z Polską (np. prowiadzi firmy w obu krajach) i też chcą mieć prawo głosu. A także cały szereg przypadków pośrednich.
Z formalnego punktu widzenia nie da się zakazać emigrantom prawa głosu, więc sprawa jest przesądzona - musisz tę kwestię zaakceptować :)))

My z mężem od pewnego czasu nie głosujemy właśnie dlatego, że na razie nie planujemy wracać, nie angażujemy się w polską politykę (poza przeglądaniem paru portali), a przede wszystkim dlatego, że nie znamy dobrze kandydatów i nie chcemy oddawać głosu ot tak sobie, na jakieś znane nazwisko.
Jak zdecydujemy się na powrót, to może znów zrobimy sobie wycieczkę do konsulatu w odpowiednim czasie :))

Jeśli chodzi o listę, to oczywiście Kopernika i Lema dodam, a i wielu innych się znajdzie (ps. ostatnio przeprowadzony dialog z Angielką:
Ja: [...] Kopernik był Polakiem, wiedziałaś o tym?
Ona: Nieeee. Polakiem? Really? A to ten, co odkrył Amerykę?
Ja: Nie, Amerykę odkrył Kolumb (nie wnikając w teorie o Wikingach itp.)
Ona: A ja myślałam, że najpier zrobił to Kopernik.
Ja: Kopernik odkrył, że ziemia się kręci wokół słońca.
Ona: Aha! :))

@ Rest - no niestety ja jestem ciągle w pewnych kwestiach traktowana jak mała dziewczynka. Dobrze, że mnie za uszy nie szarpią :))
Jeśłi chodzi o tłumaczenie się, to może mam jeszcze 'forumowe' nawyki, gdyż nie raz i nie dwa przekonałam się, że internetowa wypowiedź jest często:
- czytana niedokładnie i szybko,
- czytany jest tylko początek i koniec :))
- nie każdy rozumie emotikony :-D
- brak komunikacji pozawerbalnej często bardzo utrudnia odbiór i ... wychodzą z tego pyskówki.
Ale to taka moja kolejna obsesja ;-P

2012/08/23 12:23:25
Według najnowszych doniesień naukowca z Portugalii Kolumb też był Polakiem, potomkiem Warneńczyka, który po przegranej bitwie zwiał na Zachód. Fakt, jego ciała nigdy nie odnaleziono ;)
Co do zamkniętego społeczeństwa homofobicznego, to we Wro nikogo nie dziwią już kolorowe dzieci na placach zabaw, mamy sporą grupę Koreańczyków i Chińczyków, Greków, Turków (u jednego zaopatruję się w sprzęt komputerowy), Włochów itd, itp. Wiadomo, duże miasto. Ale w małych miasteczkach i wioskach też się zmienia - min. wracają emigranci, którzy długo nie zabawili np. na Wyspach, za to wracają z przychówkiem/mężem/żoną itp. Jeżeli nie alienują się to są przyjmowani do małych społeczności i uznawanych za swoich. Oczywiście to wszystko mała skala w porównaniu do Brytanii, ale żelazna kurtyna też zrobiła swoje.
O rasizmie, nietolerancji nie będę się wypowiadać ponieważ nie jesteśmy w tym odosobnieni i wcale nie jesteśmy w tym względzie zakałą Europy (moim zdaniem).

2012/08/23 13:10:41
W starszym pokoleniu dość często jest obawa "co powiedzą sąsiedzi", i dlatego woli by się do sasiadów ze swoim zdaniem za bardzo nie odzywać.
Oczywiście do tego miałaś prawo i jestem pewna, że jak ochłoniecie będzie wszystko ok, a i wpis się doczeka.

2012/08/23 14:15:50
O prawie do wyrażania własnej opinii (lub jej nie wyrażania) sama już się kiedyś wypowiadałam... Ciężki temat... Bo wolność wypowiedzi nakłada na nas jednocześnie odpowiedzialność za nią, a więc także i za to, jak zostanie ona zrozumiana i jakie wzbudzi uczucia, a trudność polega na tym, że ni cholery nie mamy na to wpływu, bo nasza wypowiedź, gdy tylko opuści nasze usta, zaczyna żyć własnym życiem.
Rozumiem Twoją frustrację i potrzebę wytłumaczenia się, że niczego złego nie miałaś na myśli. Osobiście nawet zgadzam się ze wszystkim, na co zwróciłaś uwagę... Tylko, że to nie zmienia faktu, że Twoja mama poczuła się dotknięta i zawstydzona Twoją wypowiedzią, jakkolwiek Twoim zdanie łagodną i ostrożną. I też miała do tego prawo.

2012/08/23 21:10:49
Fidrygauka, a co Ty się tak boisz pyskówki u siebie na blogu? Hę? A sprowokuj, weź udział, będzie po polskiemu :)

2012/08/24 00:40:18
@ Milexica, ja się nie boję 'co sąsiedzi powiedzą'. Żyję swoim życiem i w sumie nie mam się czego wstydzić :))
Ale rozumiem mechanizm pewnej 'kontroli społecznej' i strachu przed tym, jak nas inni będą oceniać. Nie jestem też żadną rewolucjonistką czy kontestatorką, która uwielbia ludzi szokować i też liczę się ze zdaniem czy preferencjami innych.
I w tym kontekście zupełnie nie rozumiem 'napadu' mojej mamy, bo naprawdę nie powiedziałam nic burzącego jakieś normy społeczne :)

@ Ren-ya, mama miała prawo, ale czy miała powód?
No i czy miała prawo mnie 'zrugać'? (o podsłuchiwaniu zza krzaczka - dosłownie - nie wspomnę :))

@ Nie, Żono, pyskówki nie na moje nerwy :)
Ja i tak już się wystarczająco denerwuję nieuchronnym powrotem do pracy :(

2012/08/24 08:56:54
Czy miała powód? W SWOJEJ opinii pewnie miała;) "Zrugać"? Może uważa, że tylko wyraziła swoją opinię odnośnie Twojej opinii;)...
Przepraszam, że trochę sobie z tego żartuję... Ja naprawdę rozumiem, że czujesz się niesprawiedliwie potraktowana. Ale Twoja mama również nie czuje się dobrze (może jest zawiedziona, rozgoryczona) z Twoją opinią... I nie chodzi o to by w tej sytuacji szukać RACJI, bo to tak, jakbyś pytała się, czy ktoś ma prawo czuć się tak, jak się czuje - uczucia są od racji niezależne. Chodzi tylko o to, byś nie gniewała się na mamę i nie dociekała, czy ona ma rację, prawo, czy powód. Przecież o tym właśnie tutaj piszesz - żeby otworzyć się na inne doświadczenia, zwyczaje i sposób postrzegania rzeczywistości:)

2012/08/25 13:19:15
Otwieranie się na nowe doświadzczenia tak - ale 'co ludzie powiedzą' to raczej stara bolączka :))
Fakt, że gdyby moje dziecko nagadywało jakiemuś Anglikowi na Polskę, też by mi może było przykro, ale myśłę, że nie zrobiłabym mu takiej awantury :)
Gniewać, to już się dawno nie gniewam, choć co do szukania racji, to ... nieszukanie racji (czyli ignorowanie podobnych zachowań) owocuje niestety podobnymi zachowniami (np. strofowaniem mnie o której mam iść spać, jak mam wychowywać dzieci itp.)
Gość: czarnywieprz, cdq169.neoplus.adsl.tpnet.pl
2012/08/25 13:22:06
Tak, a wszystko właściwie rozbija się o to, że ludzie nie słuchają. Wiedzą swoje zanim w ogóle otworzysz usta, czasem nie ma sensu dyskutować bo przypomina to odbijanie sie od ściany. Ze ścianą będziesz dyskutowac? No, nie! Prawo do opinii masz, niestety niektórym się wydaje, że powiedzenie czegoś nieszczególnie chlubnego o swoim mieście/wsi/kraju/kontynencie to świętokradztwo i zaraz wyjeźdzają z ptakiem co gniazdo kala...
Tak, mnie się to ostatnio przytrafiło kiedy pochwaliłam Rzeszów....
Wyczytałam Twój blog na obczyźnie, jeszcze mi tylko trochę zostało:))))Ubawiłam się setnie! Dziękuję.

2012/08/25 17:44:06
Kiedy odwiedzam Polskę, to porównania same pchają mi się na język. Tu jest tak, a tam tak. Muszę niestety przyznać, że często wychodzą one na niekorzyść Polski. Zgadzam się, że Polacy reagują alergicznie na wszelkie słowa krytyki i opowiadają zaraz, że przyjechała z Anglii i się wymądrza. JAk tu jednak nie krytykować, jak wystarczy, że włączę TV w Polsce, a tam są plany powołania kolejnej bzdetnej komisji, tym razem w sprawie Amber Gold. Jak nie krytykować, kiedy słyszę, że polskim szpitalom brakuje pieniędzy, a sa pieniądze na Euro itd itd...
Pozdrawiam

2012/08/27 19:33:09
@ Pieprzu, Mistrzu Ciętej Riposty - nie zawstydzaj!
Cieszę się, że umiliłam ci trochę angielskie upały :))

@ Viki, komisje to mój ullubiony (choć na szczęście nie wakacyjny) aspekt polskiego krajobrazu, a i drogi (choć naprawdę dostrzegam zmiany) - tak jak opisujesz - potrafią zjeżyć włosy na rękach, karku, głowie i gdzie tam bądź.
Rozmawiałam kiedyś z inną Polką mająca męża Anglika, który był w szoku (myślę, że my wszyscy po porostu nie dostrzegamy tej częstotliwości), że w każdym programie informacyjnym, na każdym programie (i nie tylko) jest ksiądz!


0 comments:

Prześlij komentarz

Niepisanym prawem tego bloga jest lista komentarzy dłuższa od samego wpisu - uprasza się o podtrzymywanie tradycji:)

 
Back to top!