Searching...
sobota, 9 czerwca 2012

futbolowe odkrycie

Wyznam wam tajemnicę.
Przez trzy lata kochałam się namiętnie, a potem nawet spotykałam przez ponad rok z bramkarzem (i żeby gramatycznie i faktograficznie wszystko się zgadzało wyjaśniam, iż kochałam się w, a spotykałam z :))
Takim prawdziwym, zawodowym (choć nie pierwszoligowym :)) bramkarzem.
Mało tego!
Mój mąż - wieki przed poznaniem mnie - był piłkarzem trzeciej ligi (podpowiada mi tu z drugiego końca sofy, że mogli wejść wyżej, ale wszystko się rozsypało o ustawki i kłótnie o pustaki dla menedżera :))
Byłego - z przyczyn oczywistych wyparłam ze świadomości, tym bardziej, że nie mógł się zdecydować czego w życiu chce. Raz twierdził, że chce mnie, a potem wycofywał się rakiem, czym mnie skutecznie wyleczył z nieszczęśliwiej miłości.
Bo romantyzm romantyzmem, ale ja konkrety lubię.
Współczesny pożegnał się z piłką na studiach i już nigdy później nie ciągnęło go do niej na tyle, by chociażby przekazać tę pasję naszym synom.
Doprawdy, zachodzę w głowę, jak to się stało, że ani jeden ani drugi nie zarazil mnie miłością do futbolu.
Ba! Ani jeden ani drugi nie zaciągnął mnie nawet na żaden mecz.
Z piłką nożną nie było mi po drodze nawet przez osiem lat szkoły mistrzostwa sportowego, może dlatego że trenowałam w klubie, który w piłkarskim rankingu stał dużo niżej niż Legia Warszawa :)
Szczerze powiedziawszy z ledwością w ogóle rozumiem co to jest karny.
A o sportowych poczynaniach byłych i obecnych przypomniałam sobie dziś z łezką w oku, oglądając mecz inauguracyjny Polska:Grecja.
I po tylu latach dziś nareszcie odkryłam, dlaczego nie jestem fanką futbolu.
Doznałam oświecenia!!!
Potrzeba mi było do tego emigracji i Euro rozgrywanego w Polsce.
I emocji dzisiejszego dnia.
Przyczyna jest bardzo prosta: TO NIE NA MOJE NERWY!!!
Przeczytałam sobie dziś relację Z Czuba, a potem, z parogodzinnym opóźnieniem, dzięki gościnności BBC iplayer, obejrzałam otwarcie Euro 2012.
Bardzo mi się podobało, mimo iż zdążyłam wcześnie przyuważyć komentarze o jakichś meduzach :)).
Podobało mi się pianino i Chopin, który - co z wielką mocą podkreślali angielscy redaktorzy - był Polakiem :))
A potem cały mecz, którego wyniki już i tak znałam.
Nieeee, to naprawdę nie na moje nerwy.
Próby usiedzenia w miejscu przez 45 minut w stresie, że zaraz się stanie coś tragicznego, to ja przeżywałam dawno temu, na lekcjach matematyki.
Teraz, po ponad dwudziestu latach, gdy mój system nerwowy jest już mocno nadwyrężony, nie jestem przekonana, czy powinnam dostarczać mu takich emocji.
Jest 3:04, a mi się wciąż nie chce spać. I to wcale nie z powodu zęba :)
A tak swoją drogą, to śmiesznie się ogląda relację z polskiego meczu, komentowaną przez angielskich dziennikarzy, którzy co prawda na początku z lekko wyczuwalnym politowaniem nazawali nas jedną z najsłabszych drużyn (współczując niejako presji spoczywającej na gospodarzach), to jednak za chwilę chwalili bardzo i stadion i atmosferę i entuzjazm polskich kibiców.
Nie omieszkali też poruszyć temat (potencjalnych) rasistowskich wybryków, ale ładnie go obeszli, zamiast drążyć.
A po meczu bardzo pozytywnie wypowiadali się na temat obu drużyn i nawet język się im nie plątał przy tych wszystkich Szczęsnych, Błaszczykowskich i Lewandowskich.
Tylko z /ń/ nie dali sobie rady i wyszedł im 'Tytonio'.
No właśnie, a skoro mowa o 'Tytonio', to ... ma facet nerwy.
Ja o mało co nie zeszłam na zawał.

Nie wiem, czy zniosę jeszcze jakiś kolejny mecz.
Nie wiem, czy pójdę do pubu oglądać dalsze rozgrywki.
Mam dzieci. Muszę jeszcze trochę pożyć.
Ale ...
Dobrze jest!
Myślę, że Polska - jako gospodarz - stanęła na wysokości zdania :)
Już pal licho wszystkie spory i dywagacje.
Pal licho wyliczenia strat i zysków.
Na to pewnie przyjdzie pora.
Teraz jednak trzymam kciuki jeszcze mocniej!
Za polską drużynę i za promocję Polski!

0 comments:

Prześlij komentarz

Niepisanym prawem tego bloga jest lista komentarzy dłuższa od samego wpisu - uprasza się o podtrzymywanie tradycji:)

 
Back to top!