Searching...
środa, 7 marca 2012

Wesoło było na moim pogrzebie

Ten wpis ‘chodził’ za mną jeszcze od czasów mojego starego bloga. Nigdy się jakoś nie mogłam zebrać. Może było za wcześnie? A może po prostu nie pasował do wesołych zapisków z życia zwariowanej rodzinki na emigracji.
Teraz wpasował się idealnie, w pewien ciąg okołośmiertnych rozważań...

***

Pani Gemma Brown była przemiłą angielską starszą panią.
Filigranowa, zawsze elegancka, uprzejma i pokojowo nastawiona do wszechświata przechadzała się (tak, właśnie tak; inne słowo zupełnie tu nie pasuje) nonszalancko po wiktoriańskim gmaszysku naszego ‘zakładu pracy’. 
Na twarzy błądził jej chochlikowaty uśmieszek małej dziewczynki, która zrobiła psikusa guwernantce, a akcent zdradzał szkockie pochodzenie.

Zaskarbiła sobie moje serce tym, że nie wiedzieć czemu, przyjęła mnie do mojej pierwszej prawdziwej angielskiej pracy, zaufała mi i jeszcze siała wokół famę, że jestem ‘nadmiernie wyedukowana’ na takie stanowisko.
Zgodnie z panującą na skracanie imion modą wszyscy nazywali ją Gem czyli ... Klejnocik (a po polsku, niestety Dżem :)).

W pewne czerwcowe popołudnie weszła do biura i poprosiła sekretarkę, by ta wezwała karetkę, bo przeczuwała, że może właśnie mieć wylew do mózgu.

Dziwnie mi w głowie szumi...”

To były jej ostatnie słowa.
Po dwóch tygodniach przeleżanych w śpiączce odeszła do lepszego - mam nadzieję - świata.
Miała 61 lat i mimo, że może nie była okazem zdrowia (kopciła koszmarnie), mogła jeszcze spokojnie pożyć.
Nie udało się ....

O jej śmierci dowiedziałam się w sobotę. Sms-em.
Biorąc pod uwagę jej stan po wylewie (=nie odzyskała przytomności), nie była to wiadomość aż tak zaskakująca.

Mnie jednak bardzo dotknęła.
Inaczej jest, jak umiera osoba przewlekle chora, czy ktoś, kto jest od dawna na emeryturze, a inaczej, jak kogoś zabierają karetką z miejsca pracy i już do niego nigdy nie wraca.
Przynajmniej dla mnie jest to różnica.

***
Wtedy po raz pierwszy zetknęłam się z angielskim podejściem do śmierci, które mocno mnie zszokowało.
W poniedziałek Nikki (zastępca pani Brown) poinformowała nas, że z samego rana odbędzie się zebranie. Cała kadra zwaliła się gremialnie. Wszyscy zadowoleni, rozgadani, omawiający swoje sprawy.

Nie, żebym oczekiwała płaczu, szlochów, grobowej ciszy, ale ... choć odrobiny refleksji i wyciszenia.
W końcu był człowiek i nie ma człowieka.
 Była osoba, była częścią zespołu, miała plany, marzenia, rzeczy do zrobienia. Miała osobowość, charakter, styl. Widzieliśmy ją każdego dnia na korytarzu, na szkoleniach, na wyjazdach integracyjnych.

Oczekiwałam jakiegoś podsumownia, paru słów, emocji.
Byłam w tym jednak odosobniona.
Wszyscy inny byli tacy strasznie brytyjscy. Z tym swoim cholernym dystansem, z buziami na kłódkę, z pragmatyzmem, z postawą ‘show-must-go-on’. Nikki, która bądź co bądź pracowała z Mrs. Brown ponad 25 lat, wyszła na środek i wypowiedziała 4 (słownie: cztery) zdania:

Jak wiecie, Gemma była osobą bardzo ceniącą sobie prywatność, nigdy nie lubiła rozmawiać o swoich sprawach i nawet jak parę lat temu umarł jej mąż, to wróciła do pracy już po 1,5 dnia, które potrzebowała na zgromadzenie niezbędnych dokumentów. W związku z tym, myślę, że powinniśmy to uszanować i zachowywać się tak, jak by nic się nie stało. Zycie musi toczyć się dalej i myślę, że Gem życzyłaby sobie, byśmy mieli takie właśnie podejśecie. A teraz niech każdy wróci do swoich zajęć.

I to było wszystko na ten temat. Po czym towarzystwo rozeszło się.
Dodać należy jeszcze, że przez poprzednie 2 tygodnie, kiedy pani Brown wciąż jeszcze była w szpitalu, temat także nie istniał. Nikt nic nie wiedział, nikt nic nie mówili, nie wiadomo było, co się dzieje i co się dziać będzie.

Nie byłam z Nią bardzo blisko związana, jako że była ona osoba często nieobecną (i fizycznie i emocjonalnie). Ale szanowałam ją i byłam z Nią w pewien sposób zżyta.
W końcu to Ona jako pierwsza oprowadzała mnie po ‘Zakładzie’, to Ona zachęcała mnie do złożenia papierów, to Ona przeprowadziła ze mną interview, przyjęła mnie do pracy, poinformowała mnie o tym .... To Ona pisała mi przepiękne (i nieco przekoloryzowane :)) referencje jak składałam papiery na uniwerstytet. To Ona nie robiła mi problemów, jak znikłam na miesięczne praktyki, które musiałam odbyć w ramach studiów ...
Mimo, że jestem daleka od tkwienia w żałobnym stuporze, oczekiwałam jednak paru słów o Niej.

I wystarczyłoby, gdyby zrobiła to Nikki. Żadane tam zbiorowe rwanie szat.
Po prostu wypełnienie pewnej luki.
Oczekiwałam też, że będzie powiedziane, co stanie się dalej. Czy będzie wyznaczony ktoś na jej miejsce, czy Nikki czasowo przejmie obowiązki, na czym w ogóle stoimy?!
A tu każdy rozszedł się w swoją stronę, pozostawiając mnie wbitą w stołek.
Wtedy naprawdę poczułam się, że mentalnie jednak przynależę do Europy Wschodniej, nie Zachodniej.

Rozmawiałam później z Mary – osobą, która często wyjaśniała mi zawiłości angielskiej kultury. Mary powiedziała, że pewnie to całe milczenie jest spowodowane po pierwsze tym, że Anglicy generalnie nie rozmawiają o osobistych rzeczach i cenią sobie prywatność (‘like to keep themselves to themselves’), a po drugie zeświecczenie społeczeństwa poszło już w takim kierunku, że właściwie nikt nie wie, co się dzieje po śmierci i jak na nią reagować. Nie ma rytuałów, większość ludzi umiera w szpitalach, z dala od rodziny i potworny strach przed śmiercią powoduje, że ludzie po prostu nie chcą o niej mówić...
Jest takie powiedzenie, że ... Anglik pozwoli ci umrzeć w samotności, by nie naruszyć twojej prywatności.

***
Po tygodniu otrzymaliśmy ... zaproszenia na pogrzeb.
Wydane na pięknym kredowym papierze, wyglądające jak zaproszenia na wernisaż.
Na pierwszej stronie Gemma uśmięchnięta chochlikowato. Data, godzina, miejsce.
Na drugiej zdjęcia. Z dzieciństwa, z mężem, z córką, z wnukami, w górach, w szkolnym mundurku. I wszędzie ten chochlik w oczach.
I wiersz – napisany specjalnie dla Gemmy przez jej przyjaciółkę.
Na trzeciej Order of Service, czyli kto po kim będzie przemawiał i co grał.
A na czwartej ... zdjęcie Gem w basenie :), prośba, by zamiast kwiatów pieniądze przeznaczyć na The Stroke Association (towarzystwo do walki ze skutkami wylewów) oraz jeszcze jedna rzecz, o której za chwilę.


zdjęcie nie przedstawia Gemmy (ale ujęcie niemal identyczne) - znalazłam je w internecie i z góry przepraszam sfotografowaną panią, że ją 'uśmierciłam' na potrzeby tego wpisu. Mam nadzieję, że wciąż żyje i cieszy się dobrym zdrowiem :))
Jak już pisałam nie raz, nienawidzę pogrzebów. Przed tym też się strasznie stresowałam. Nie wiedziałam, jak się zachować, w co się ubrać, co zrobić z rękami. Poza tym nigdy jeszcze nie byłam na pogrzebie w krematorium.

Krematorium mieściło się  pięknym, nastrojowym cmentarzu w zachodnim Londynie. Mimo, że pogrzeb był w środku dnia, w środku tygodnia – ludzi przybyła masa. Ubrani może trochę bardziej odświętnie, może trochę bardziej stonowanie (tak, czerń jednak przeważała), to jednak bez ‘cmentarnej elegancji’.

Towarzyskie pogawędki (nie o Gemmie, bynajmniej) przerwał niesamowity dźwięk kobzy. Gdzieś tam w oddali, przy bramie wejściowej ujrzałam szkockiego kobziarza, który ile sił w płucach grał pożegnalną mantrę. Za maszerującym dostojnie góralem jechał karawan, który minąwszy nas, odjechał w stronę kaplicy, gdzie wszyscyśmy przeszli.

I nie wiem, czy to ten świdrujący ton piszczałek, czy ‘sierdcesztjipatjelnaja’ melodia rodem ze szkockich Highlands, czy po prostu mój żal z powodu Jej śmierci spowodował, że nie mogłam opanować łez. Nie mogłam, a chciałam, bowiem kątem oka zauważyłam wielce zdziwione spojrzenia Anglików, których oblicza pozostały suche i nieporuszone.

Ceremonia prowadzona była przez bardzo eleganckiego pana z Brytyjskiego Towarzystwa Humanistycznego.
Już przy pierwszym przemówieniu w głowie zaczęła mi się natrętnie błąkać zasłyszana gdzieś w dzieciństwie piosenka: „Wesoło było na moim pogrzebie, ptaszki śpiewały wysoko na niebie ...”

Pogrzeb jest bowiem dla Anglików okazją do ... świętowania i wspominania życia zmarłej osoby. Przemówienia raz po raz przerywają salwy gromkiego śmiechu, a wplatane w nie anegdotki i humorystyczne historyjki, opowiadane przez rodzinę i kolegów, często dość ciętym językiem, nikogo nie gorszą.
No chyba, że ten ktoś jest emigrantem z Polski :)

Nie, nie, właściewie nie byłam zgorszona. To nieadekwatne słowo.
Ale byłam przeraźliwie smutna.
I im dłużej słuchałam tych przemów, tym bardziej mi się chciało wyć.
Więc łykałam te słone łzy i wycierałam czerwony nos resztką chusteczek, za jedyną towarzyszkę w chlipaniu mając Serbkę.
Może ta moja wschodnioeuropejska, rzewna dusza nie potrafiła skupić się na celebrowaniu? Może ta dusza, która woli ‘mazurki i walce Fryderyka’ od Amazing Grace, potrzebowała innego zakończenia? Może mojej zasmarkanej, uryczanej duszy trudno się było pogodzić, że to już koniec, że już nigdy, że ‘Chochlik’ za chwilę będzie spalony na popiół.

Tak, na pewno świadomość, że za chwilę odbędzie się kremacja totalnie wybijała mnie z rytmu.

Raz tylko półuśmiech zagościł na mojej twarzy. Wtedy, gdy Nikki, kończąc swoje przemówienie (tribute), w którym między innymi wpominała projekty i plany, które miały razem realizować, zwróciła się do trumny ze słowami: „Nie tak się umawiałyśmy, co? Gem?”

Na koniec zagrano The Arran Boat Song (piękna - posłuchajcie).


Po czym została zasunięta kotara, za którą stała trumna (prochy są oddawane rodzinie następnego dnia).
Nie wiem dlaczego, ale wciąż miałam poczucie 'niezamknięcia'.
Bo jak to? Przecież wiem, że ta trumna tam nadal jest.
Bo nie ginie powolnie pod rzucanymi grudkami ziemi i kwiatami.
Bo wszyscy wyszli, zostawiając Gemmę samą ...
Zupełnie irracjonalne, wiem.
Kondolencji nie było (co akurat ucieszyło mnie niezmiernie).

A po pogrzebie (i to właśnie była ta ostatnia informacja z pogrzebowego zaproszenia) wszyscy udali się do pubu (!) na lampkę wina.
Nastrojowy, tradycyjny angielski pub w Notting Hill nie był wybrany przypadkowo. To był Jej lokalny pub, miejsce spotkań ze znajomymi z sąsiedztwa.
I tam, w tym pubie o dźwięcznej nazwie The Cock and Bottle doznałam oświecenia. Zrozumiałam bowiem, co oznaczała widywana już przeze mnie nie raz scenka: spora grupa ludzi w różnym wieku, elegancko ubrana, w środku dnia, uchachana od ucha do ucha, pijąca brązowego Guinnessa lub czerwone wino przed pubem.
Toć to ‘żałobnicy’! Toć to stypa na angielską modłę :)

Teraz, po latach, stwierdzam z całą stanowczością, że to był przepiękny pogrzeb i chciałabym, by wiele elementów zostało przeniesionych na polski grunt.
To pozytywne przesłanie, to rozładowanie emocji przez śmiech raczej niż przez płacz, tę afirmację zmarłej osoby.
Tylko ten pub mnie mierzi :)



***
A zatem kolejną lekcję z angielskiej kultury mam za sobą.



 środa, 7 marca 2012


2012/03/07 06:48:01
rzeczywiście dość istotna różnica kulturowa.. ja poczułam jeszcze dyskomfort przy zaproszeniu na pogrzeb i tym precyzyjnym planie, ale, jak sądzę, to norma.. Myśle tu o sobie, jako ewentualnej organizatorce pożegnania kogoś bliskiego i trudno mi sobie wyobrazić moment planowania...


2012/03/07 08:09:03
Ja jestem niemal pewna, że plan pogrzebu był dziełem Gem... Trochę szokujące, zwłaszcza ten dystans w pracy, zero żadnych uczuć, żalu, nic. No i pogrzeb dla mnie to zawsze jednak moment, gdy tak naocznie dociera do mnie, że tej osoby już nie ma, więc nie umiem nie płakać. A formuła stypy - ok. Zresztą i o naszych polskich stypach się mawia, że to najlepsze imprezy...


2012/03/07 08:28:10
@Czerwony Berberysie - zaproszenie też mnie zszokowało, szczególnie to zdjęcie w basenie - mimo, że się pięknie wpisywało i w angielskie poczucie humoru i w osobowość Gemmy (mam je zresztą do dziś, leżało koło mnie, gdy popełniałam ten wpis - stąd tak dobrze pamiętam szczegóły).
Jeśłi chodzi o planowanie, to myślę, że nie była to sprawka G. (@Żono :)) - ona się raczej nie gotowała na śmierć.
Zauważcie, że zaproszenie dostaliśmy po tygodniu (a nawet trochę później) od śmierci.
Na to była również zwrócona uwaga w programie "Deaf Unexplained", że w wielu krajach tradycją jest, że pogrzeb musi się odbyć szybko. Muzułmanie, bodajże, muszą się uwinąć w przeciągu 24 godzin.
A Anglicy ... z angielską flegmą i w myśl zasady: take your time :)

@Żono - ten dystans i brak emocji jest dla mnie nie do pojęcia do dziś.


2012/03/07 08:42:22
Z tym planem to mi przyszło do głowy, bo czasem w filmach pojawia się wątek tego, że nieboszczyk in spe planuje ceremonię. Chyba nawet w "To właśnie miłość" tak było. I też by mi się to wpasowało w angielskie podejście: a wymyślę coś miłego, wesołego, żeby audytorium nie musiało się smucić, żeby się boże broń nie pojawiły jakieś emocje...

Mocno się różnią te nasze kultury. Wyobraźcie sobie, że dzwonicie do kogoś i mówicie: słuchaj, dostałam zaproszenie na pogrzeb Zenka. Zgrzyta, nie?


2012/03/07 08:44:19
zgrzyta i to jak!


2012/03/07 08:44:47
Bardzo podoba mi się opis angielskiego pogrzebu. Myślę, że w tego rodzaju ceremonii pożegnalnej dałabym radę wziąć udział... Choć z drugiej strony to nie wiem, czy moja dusza (która, niestety, również należy do tych zasmarkanych i szlochających) nie ryczałaby mimo wszystko...
Tak w ogóle to nie lubię pogrzebów. Śmierć zawsze wytrąca mnie z równowagi i zawsze pogrąża w refleksji "był człowiek i nie ma człowieka", ale pogrzeb, to już zupełnie inna sprawa. Może dlatego, że jestem emocjonalną gąbką - zbyt łatwo wczuć mi się w emocje innych ludzi i zbyt trudno oddzielić je od moich własnych.


2012/03/07 10:38:38
Dziewczyny, ja jeszcze w kwestii zaproszenia. Po pierwsze, to jest to prawdopodone, że jakieś plany się odbyły, w stylu: błagam, tylko nie dawaj mi nekrologu w gazecie lub niech zagrają The Arran Boat Song.
W Polsce też na pewno ludzie w ten sposób planują, a nawet o tym piszą na blogach :).

Zauważcie, że to było to zaproszenie na tzw. pogrzeb świecki, organizowany przez British Humanist Association - może to tylko ich tradycja, a nie ogólno-angielska.

Nie czuję się na siłach autorytarnie wypowiadać w kwestii albiońskich zwyczajów pogrzebowych, albowiem to był jedyny (być może niereprezentatywny w formie, choć w nastroju na pewno tak) pogrzeb, na którym byłam.
Czytałam jednak parę opisów, obejrzałam kilka scenek filmowych, a i w dokumencie "Death Unexplained" były fragmenty, gdzie goście pogrzebowi ryli, niczym norki - więc coś musi być na rzeczy :)


2012/03/07 10:55:32
@Ren-ya, co zastanawia mnie najbardziej, to skąd bierze się taki, a nie inny sposób reagowania, przeżywania, wyrażania emocji.
Przecież ja nie pomyślałam sobie: ok. jestem Polką, to popłaczę sobie trochę w kąciku. To była moja naturalna, niekontrolowana reakcja.
A z drugiej strony naturalną reakcją Anglików było zachowanie stoickiego spokoju ...


2012/03/07 10:59:25
z drugiej strony, jeśli ktoś katolik, powinien się cieszyć, że bliska osoba bieży na łono Abrahama. Mój ojciec zawsze mawia, że nad soba płaczemy na pogrzebie. Czy to źle? Jakoś nie wyobrażam sobie mimo wszystko pogrzebu z tańcami. Te nasze obrzędy, jakkolwiek smutne, dają poczucie solidnego pożegnania.


2012/03/07 16:27:07
Już i u nas spotkałam się z zaproszeniami na pogrzeb - tzn widziałam je w sklepie.
Zastanawiam się też na ile nasza 'stypa' różni się od tego ichniejszego spotkania w pubie poza miejscem spotkania i ilością podawanych potraw. Na ilu stypach byłam nigdy nie były one przepłakane... Jedyna znacząca różnica którą zauważyłam to pogrzeb - gdzie jednak u nas jest więcej łez...


2012/03/07 21:14:10
Do tej pory słyszałem jak takie sprawy wyglądają w Szwecji i trzeba przyznać, iż informacja o tym, że w tym kraju 1/3 zmarłych czeka pół roku w lodówce, aż ktoś z najbliższej rodziny zainteresuje się pochówkiem, jakoś nie mogła się pomieścić w mojej "wschodnioeuropejskiej" głowie... Chyba jednak wyspiarskie podejście do tego "tematu" jest dla mnie dużo bardziej "strawne" ;-)
Po raz kolejny przeczytałem Twój wpis z zainteresowaniem - ciekawa tematyka i lekkie pióro, to już Twój "znak firmowy" :-)

pozdrawiam :-)


2012/03/07 21:29:54
Podobnie jest w Czechach, tam nikt nie wie, co robić z urnami z prochami... a też Słowianie :)


2012/03/08 08:31:36
Już dawno mam zaplanowany swój pogrzeb (a raczej jego brak). Pisałam też o tym na blogu (niemnieszukasz.blox.pl/2008/07/Pogrzeb-sie-sama.html#ListaKomentarzy). Wszelkie dyspozycje zostawiłam córce. Bez szoku.
A od pogrzebu Grahama Chapmana, angielskie pogrzeby będą mi się zawsze kojarzyć z tą mową pogrzebową: www.youtube.com/watch?v=Vd7dJvP0K6M . I dobrze - bo świetna była!
Zajrzyj na pocztę - ok?


2012/03/08 10:33:13
Nigdy się nie zastanawiałam nad tą różnicą. Dopiero teraz po Twoim tekście, fidrygauko! A przecież masz rację, że Anglicy mają trochę inne podejście do pogrzebów. Pamiętam, jak w 1996 roku zmarł mój dziadek w Polsce i jakie potoki łez wypłakałam i do tego byłam niemal zmuszona do pocałowania go w czoło. Nadal tęsknie za moim kochanym dziadkiem, ale ów pocałunek gumowatego czoła, nie był potrzebny. Tymczasem kiedy w Anglii w zeszłym roku zmarła mama mojego męża, pogrzeb wyglądał zupełnie inaczej. Ja oczywiście się popłakałam, bo tak jak ren-ya to ładnie napisała, ja również należe do "emocjonalnych gąbek". Sam pogrzeb odbył się dopiero po trzech tygodniach, co było dla mnie szokiem. Ceremonia była poprowadzona przez uroczą panią pastor w martensach, która tak mnie ujęła, że od tamtej pory się zastanawiam, czy nie zmienić się z niepraktykującego katolika w praktykującego protestanta.
Tak zdecydowanie się zgadzam, że wolę angielskie pogrzeby!
Pozdrawiam.


2012/03/08 22:23:44
@Berberysie, zgadzam się - płaczemy na samymi sobą, za NASZĄ stratą. Czyżby więc wychodziło na to, że jesteśmy bardziej samolubni od Anglików? :-P

@Beatko, niby 'tylko' więcej łez, ale to wpływa na całą atmosferę - uwierz, jest zupełnie inna (choć nie powiem, żebym miała wiele doświadczeń z polskimi pogrzebami :)), a na 'stypie' byłam jednej - był to zwykły obiad po pogrzebie mojego dziadka i wesoło wcale nie było - choć i nie smutno. Było refleksyjnie, czyli tak jak lubię :)

@Jonasz, dzięki po raz kolejny za miłe słowa :)
Na szwedzkich pogrzebach się nie znam, ale parę innych zachowań i zwyczajów Szwedów też mnie parę razy w życiu zszokowało. Opowieści o skandynawskim chłodzie emocjonalnym to chyba jednak nie wzięły się z powietrza.

@Żono - czeskie pogrzeby to dla mnie jak czeski film :)

@Rest - ja o planach pogrzebowych z nikim nie gadałam. Próbowałam z mężem, ale z nim się nie da :) Zresztą mi to wsjo ryba w tej kwestii. Albo inaczej - chcę tak, by w jak namniejszym stopniu wspierać nekrobiznes. Więc pewnie też kremacja.
Pogrzeb Grahama Chapmana faktycznie jest śmieszny (nie widziałam wcześniej), ale ... to dla mnie obcy facet, więc się mogę śmiać, jakbym oglądała kabaret. Na pogrzebach najbliższych to już jednak nie za bardzo.
Choć tak jak pisałam - podoba mi się afirmacja zmarłej osoby i skupianie się na pozytywach.

@Viki - całowanie zmarłych ... nie wyobrażam sobie. Nigdy tego nie robiłam i nie zrobię!
Pogrzeby protestanckie dużo bardziej mi odpowiadają niż katolickie, a pastorowa w martensach tym bardziej ma przewagę na sutanną i koloratką :)


Gość: anthonyb, 2.156.84.16*
2012/03/21 23:39:55
hej fidry:-)
Ja chyba kipne kiedys we wloszech i ja swoj pogrzeb zaplanowalam, tzn. rozkazalam mezowi, ze ma mnie spalic. Potem co zrobi z prochami mi wsio ribo. Tu panuja "straszne" zwyczaje. Najpierw chowaja zmarlych w ziemie. Po paru latach wykopuja i to co z nas zostaje (kosci i reszte szczatkow) wsadzaja do skrzyneczek i "na polke". Jesli sie niedokladnie rozlozylas to zakopuja na nowo na jakis czas. Ja nie wiem , ale dla mnie to zwyczajna profanacja zwlok.


2012/03/22 20:58:55
@Anthony (to chyba nie jest twoje prawdzie imię ;)),
ŻARTUJESZ?!!!
Nigdy o czymś takim nie słyszałam! Nigdy w cywilizowanych krajach. Bo widziałam program o jakichś plemionach, bodajże z Amazonii, które tak robiły. Wyciagano z grobów trupie kości, albo same czaszki i otaczano czcią. Dziękuję bardzo, już wolałabym "upłynnienie".
Naprawdę wszyscy Włosi tak robią, czy to tradycja danego regionu?

0 comments:

Prześlij komentarz

Niepisanym prawem tego bloga jest lista komentarzy dłuższa od samego wpisu - uprasza się o podtrzymywanie tradycji:)

 
Back to top!